poniedziałek, 21 kwietnia 2014

TKW

"... jedno jest pewne, nie można sobie do końca odpuścić, nie można rozpaść się na kawałki, trzeba ciągnąć to dalej. TKW: Trzeba kurwa walczyć".
Tylko czy warto?  Czy ma to sens? czy raczej byłaby to walka z wiatrakami. I czy na pewno wiem o co chcę walczyć? Jednego jestem pewna- chcę walczyć o siebie. Zacznę w końcu mówić czego chcę, otwarcie. A nie jak do tej pory- chcę, ale nie mówie, żeby nie wyjśc na idiotke, żeby nie zranić czyichś uczuc, żeby nie włazić komuś w droge, nie psuć czyichś planów... Cholera jasna. Ile można? Zawsze stawiam innych ponad siebie. Właściwie to dobrze, bo nie jestem egoistką, ale..(zawsze pojawia się jakieś ale)... no właśnie, ale co? Wiem, że coś mi nie pasuje w takim układzie, ale chyba jest mi z tym nawet dobrze. Staram się pomagać ludziom kiedy tego potrzebują,  udzielam im jakichś porad i kilkukrotnie już słyszałam, że to dobre rady.. Czemu potrafie podpowiedzieć komuś co ma zrobić i wychodzi na tym dobrze, a sama nie umiem ogarnąć siebie ? Może boję się podejmowac decyzje, niektóre na pewno, za dużo nad tym rozmyślam i wyliczam plusy, minusy i tym podobne..
Chcę, na prawde chcę zacząć o siebie walczyć, ale chyba brak mi odwagi. Taki paradoks- stąpam twardo po ziemi, niewielu rzeczy się boję, a nie mam na tyle odwagi, żeby zawalczyć o siebie, wyszukać cel w życiu, dążyć do jego realizacji. Cholera jasna. Potrzebuję mocnego kopa w dupe i kogoś, kto będzie mnie wspierał. Chociaż przyjaciele to robią, za co jestem im wdzieczna, to i tak brak mi kogoś kto faktycznie kopnąłby mnie w tyłek powiedział co mam zrobić i z uporem maniaka pilnował mnie i podnosił po każdym potnięciu. Wiem, że to wiele.. ale patrząc na bilans tego co ja zrobiłam dla innych.. to bardzo mało. Nie chcę, żeby teraz nagle wszyscy rzucili się z pomocą, chciałabym po prostu obudzić się kiedyś spokojna.
Chciałabym też w końcu przestać płakać wieczorami. Leżę w łóżku a łzy płyną same, bez jakiegokolwiek boźdźca zewnętrznego. Czasem wystarczy, że je otrę i to się kończy, ale w większości przypadków płaczę  jak głupia, a moja poduszka przyjmuje każdą pojedynczą łze. To troche jakbym się na niej wyżywała,  biedna nic mi nie zrobiła, a ja ją katuję. Ostatnio popłakałam się przy innej osobie, próbując zasnąć.  Powinno być mi wstyd? Powinnam czuć się dziwnie? Było tak,ale z drugiej strony czułam że mogę płakać i nie zostanę odebrana za dziwną, płaczliwą osobe. Może trzeba mi było po prostu popłakać sobie przy kimś, bez podawania powodu? Bez proszenia się o rozmowe, wsparcie.



czwartek, 17 kwietnia 2014

A co się tylko śni..

Wczoraj zaczęłam się zastanawiać czy Byłabyś ze mnie dumna, albo chociaż trochę zadowolona. Ze mnie i z mojego zachowania, z tego jak próbuję radzić sobie z życiem i z tym jak co chwila kopie mnie po dupie. 
Staram sie jak moge, próbuje, ale czasem jest cholernie trudno. Nigdy nie było z górki, ale jakoś lepiej. 
Najgorsze jest chyba to, że nawet nie potrzebuję motywacji do działania, do podejmowania prób zapanowania nad własnym życiem, mam jej aż nadto. Czuje się jak dziecko, które uczy się jeździć rowerem, a ktoś uporczywie je spycha i wkłada kij między szprychy.. 
Mam 22 lata, jestem niezadowolona z tego co osiagnęłam (nie były to spektakularne sukcesy na miare nobla, ale moje własne, drobne sukcesiki). Kiedyś myślałam, ze w tym wieku będę miała w miare ułożone życie, a dostałam kubeł zimnej wody na głowe. Staram się jak mogę, po każdej porażce próbuję się pozbierać i iść dalej, a tak na prawdę stoję w miejscu, nie rozwijam się, bo walczę z tym co mnie spotyka.. Troche jak walka ze złym smokiem, któremu po odcięciu głowy wyrastają dwie kolejne w miejscu poprzedniej.. 
Nie miewam aż tak złych dni jak dziś... jak wczoraj. Po prostu nie. Bywają gorsze i lepsze, ale to już chyba punkt krytyczny. Najbardziej widoczym objawem tego jest fakt, że coraz poważniej myślę nad wyjazdem z kraju - chociaż zawsze mówiłam, ze nigdy tego nie zrobię. Od powrotu do domu siedze i po prostu płaczę, niekontrolowanie. Łzy same spływają mi po policzkach, już ich nawet nie ocieram, bo za chwile będą następpne.. 
Dziś wywiązał się krótki dialog, który idealnie opisuje mój stan
-co Ty taka szczęśliwa? -To, że się uśmiecham, nie znaczy, że jestem szczęśliwym człowiekiem...

Chciałabym móc choć przez chwilę z Tobą porozmawiać. Potrzebuję Cię jak nigdy dotąd.  


Always remember that the only solution is a mental revolution..

czwartek, 3 kwietnia 2014

Kiedyś już poruszyłam temat książek, (http://fa90.blogspot.com/2013/03/cum-tacent-clamant.html) ale chciałabym do niego wrócić. A raczej mam zamiar wspomnieć o ekranizacjach niektórych książek. Zadziwiające jest dla mnie to, jak bardzo mogą rożnić się od siebie- Wizja autora książki i reżysera. Czasami wychodzi to na dobre, ale często po obejrzeniu filmu myślę "po co ktoś to zrobił?", czuję niedosyt i niekiedy jestem zawiedzona tym, jak bardzo można zniszczyć historię zapisaną wcześniej na papierze. W dzisiejszych czasach jest to zapewne spowodowane pędem za pieniądzem - wiadomo- jeśli książka dobrze się sprzedaje, to można spróbować przenieść ją na ekran, jednak to też trzeba robić umiejętnie.
Co z tego, że w pewnym stopniu trzymamy się orginalnej historii, jeśli zmieniamy milion wątków pobocznych i efet końcowy jest marny? Może ktoś kto nie przeczytał książki, ale obejrzał film będzie zadowolony- ale co z ludźmi, którzy chcieli sprawdzić czy ich wyobrażenie o postaciach będzie prawidłowe, a nagle okazuje się,że np. główny bohater zamiast być 20letnim chłopcem, okazuje się 45letnim mężczyzną? albo kiedy jeden z ważniejszych wątków zostaje pominięty, ukrócony lub całkowicie zmieniony? Czy jako widz muszę godzić się na takie 'niszczenie' dzieł literackich? Nie muszę, ale niewiele mogę zrobić. Bo czym jest widz w porównaniu do wielkiego reżysera i jego wizji? Teoretycznie widz jest najważniejszy,bo ma być odbiorcą,  ale powinien być zadowolony, a nie zniesmaczony po wyjściu z kina.
Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że po obejrzeniu ekranizacji jakiejś książki miałam ochote wymazać to z pamięci, bo niszczyło całokształt książki.
A teraz wracam do czytania kolejnej książki... :)